Jak się nie ma co się lubi…

Janusz Miroforidis, 11.03.2018

Stara zasada Internetu mówi, że raz umieszczony w nim dokument pozostanie tam na zawsze. Sądzę nawet, że w najbliższych latach pojawi się zawód archeologa Internetu. I kto wie, może słowo „kopacz” będzie w przyszłości kojarzone z tym właśnie fachem, a nie z kopaniem kryptowalut. Jednak do rzeczy, gdyż nie o archeologii miało być.

Kilka lat temu zajmowałem się dystrybucją w Polsce systemu wspomagania decyzyjnego pewnej belgijskiej firmy. Jak to w przypadku tego typu narzędzi bywa, taka dystrybucja wiąże się przede wszystkim z przekonaniem klienta, że zastosowanie takiego właśnie rozwiązania wpłynie pozytywnie na działanie jego firmy. Gdy już uda się kogoś skłonić do zakupu oprogramowania, to należy zaoferować mu pełne wsparcie – merytoryczne i techniczne. W związku z tą działalnością dystrybucyjną, powstało oczywiście kilka dokumentów, które przedstawiały zalety takiego oprogramowania. Trafiły one oczywiście do Internetu. Po jakimś czasie, polityka belgijskiej firmy znacząco uległa zmianie, wersje instalacyjne oprogramowania zostały wycofane, a zaczęło ono funkcjonować w postaci usługi internetowej z rocznym, odnawialnym abonamentem. W moim odczuciu poza zasięgiem wielu polskich firm, ze względu na cenę. I to był też powód mojej rezygnacji z wspierania belgijskiego producenta na polskim rynku.

Ktoś z pewnej firmy „dokopał się” do jednej z broszur, wyłuskał mój numer telefonu i zadzwonił do mnie. Zaznaczyłem oczywiście, że już nie zajmuję się dystrybucją i wsparciem dla tego oprogramowania, ale grzecznościowo mogę doradzić, gdyż to jest tematyka, którą i tak zajmuję się każdego dnia. Z rozmowy wynikało, że firma ta ma rzeczywiste potrzeby w zakresie usprawniania procesów podejmowania decyzji i to w kontekście, gdy pod uwagę należy brać wiele kryteriów jednocześnie. Piszę „rzeczywiste”, gdyż często jest w firmach tak, że ktoś wraca ze szkolenia, prezentacji lub targów i zafascynowany jakimś rozwiązaniem, próbuje na siłę znaleźć dla niego zastosowanie w firmie. A tu, osoba z którą rozmawiałem, potrafiła w sposób rzeczowy przedstawić potrzeby firmy, które w naturalny sposób sugerowały zastosowanie systemu wsparcia decyzyjnego. Wcześniej osoba ta dokonała rozpoznania rynku istniejących narzędzi i po zapoznaniu się z ofertą owej belgijskiej firmy, stwierdziła, że to może być właściwe narzędzie.

Przy podejmowaniu wielu decyzji o dużym znaczeniu dla firmy, chce się mieć przeświadczenie, że podejmowane są one we właściwy sposób. To zapewnić może stosowanie sprawdzonych metod. Wskazałem wtedy, które firmy i instytucje oraz w jakich celach stosują to oprogramowanie. Mój rozmówca był zachwycony. To wydawało się być dla jego firmy bardzo pożądanym rozwiązaniem. Jednak wątek kosztów tak, czy siak musiał się w tej rozmowie pojawić, co doprowadziło do wymownego milczenia po drugiej stronie słuchawki – zapewne był to czas potrzebny mojemu rozmówcy na powrót z nieba na ziemię. O ile poprzednie (już niedostępne) wersje oprogramowania typu „desktop” były w zasięgu tej firmy, to roczne opłaty abonamentowe już nie bardzo. Czar prysł. Ze względu na to, że zagadnienie, dla którego firma ta miała stosować narzędzia wspomagania decyzyjnego, było dosyć ciekawe, zaproponowałem moją pomoc, jako że moglibyśmy zacząć od metodycznego podejścia do podejmowania decyzji, ale z wykorzystaniem arkusza kalkulacyjnego. Znając metody, które stosowane były w pakiecie belgijskiej firmy, mogłem razem z zainteresowaną firmą przygotować użyteczny prototyp systemu, który byłby o rząd wielkości lub dwa tańszy od pierwowzoru. Oczywiście wielu graficznych bajerów taki prototyp byłby z pewnością pozbawiony, ale zapewniałby przydatne wsparcie osobom podejmującym decyzje. Zaproponowałem kompromisowe rozwiązanie problemu, ponieważ koszt zakupu oprogramowania „z półki” nie były dla tej firmy akceptowalny. Mój rozmówca podziękował za radę, obiecał, że się odezwie, ale do dziś się nie odezwał.

Mam taką nadzieję, że owa firma w inny sposób zrealizowała swoje potrzeby w zakresie wspomagania decyzyjnego. Ważne jest to, żeby podjąć wyzwanie, nie rezygnować gdy napotyka się barierę finansową. Lepszy jest użyteczny, względnie tani prototyp opracowanego we własnym zakresie rozwiązania w wersji 0.2, niż „wypasione” narzędzie, ale nieosiągalne. Stosując użyteczny prototyp można modernizować procesy od zaraz. Lepsze decyzje biznesowe mogą w przyszłości skutkować lepszą sytuacją finansową, a być może wtedy prototyp zostanie zastąpiony „wypasionym” narzędziem, a sam trafi on do archiwum.

Powrót